Kiedy „rodzi się”… mama?

Na tytułowe pytanie trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Wszystko bowiem zależy od konkretnego przypadku, a ten zawsze jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju.



Podziel się na


Zależy od tego, czy dziecko jest upragnionym i oczekiwanym owocem miłości dwojga ludzi, czy raczej niespodzianką – zaskakującą i mało wpisującą się w ustalony przez kobietę scenariusz jej życia. Mama – w przeciwieństwie do dziecka – nie zawsze „rodzi się” po 9. miesiącach…

Pierwsza wiadomość

Nie ma wątpliwości, że kobiety, które z utęsknieniem wyczekują upragnionego potomka, „pełnoprawnymi” matkami czują się już w chwili odczytania wyniku na teście ciążowym. Być może te, które nie ufają bezosobowym źródłom informacji, pewniej poczują się dopiero po wizycie u ginekologa, który potwierdzi radosną diagnozę. Jedno jest pewne – uczucie do swego malca zaczynają pielęgnować jeszcze na długo przed jego pojawieniem się na świecie.

Od momentu, kiedy zyskują pewność, że noszą pod sercem życie, nie tyle przygotowują się do nowej roli, ile z namaszczeniem ją wypełniają. Czułe słowa i głaskanie powiększającego się z dnia na dzień brzuszka to pierwsze oznaki miłości, jakie mogą okazać swojemu upragnionemu maleństwu. Wszystko co robią, robią dla niego: dbają o zdrową dietę i kondycję, przestrzegają wszelkich zasad obowiązujących ciężarne, czytają medyczne poradniki, kompletują wyprawkę, a przede wszystkim – zarażają swą miłością najbliższych. Tak nastawione kobiety raczej nie myślą o zbliżającym się porodzie ze strachem. Wiedzą, że wobec czekającego je szczęścia ból porodowy to błahostka, którą nie warto zaprzątać sobie głowy. W końcu niepotrzebny stres to dodatkowe zagrożenie dla maluszka, a tych wszelkimi sposobami należy przecież unikać.

Opisana postawa to tylko jedna z możliwych, jakie przyjąć mogą zakochane w swym nienarodzonym maleństwie przyszłe mamy. Długie starania o dziecko mogą zaowocować tym, że nawet upragniony „sukces” nie uspokaja. Wręcz przeciwnie – staje się źródłem jeszcze większych obaw i niepokojów. Lęk o utrzymanie ciąży przysłania ciężarnej radość ze zbliżającego się porodu, a to z kolei – potrafi skutecznie zablokować rozwój macierzyńskiej miłości. Zwykle wynika to ze strachu – niedowierzająca w powodzenie przyszła mama wcale się mamą nie czuje (lub boi się nią poczuć), gdyż taka strategia wydaje się jej bezpieczniejsza w razie ewentualnego nieszczęścia (utraty ciąży). Często w takich przypadkach macierzyńskie uczucia po prosu nie mają możliwości się rozwinąć. Muszą poczekać – do chwili narodzin.

Pierwsze spojrzenie

Nie wszystkie kobiety, w chwili otrzymania informacji o tym, że zostaną matkami, czują się gotowe do przyjęcia owej ważnej roli. Nie zawsze wynika to z niechęci do zostania rodzicem. Czasem przeszkadza sytuacja rodzinna, brak odpowiednich warunków mieszkaniowych, a czasami – właśnie owo „nieprzygotowanie”. Informacja o ciąży może w takich przypadkach okazać się jedynie „wpadką”, „niepotrzebną komplikacją” albo wręcz – „totalną katastrofą”.

Pojmując zbliżający się poród w takich kategoriach, trudno w ogóle mówić o uczuciach macierzyńskich. Jednak nie tylko postrzeganie ciąży jako problemu może zablokować narodziny macierzyńskiego instynktu. Kobiety, które nigdy wcześniej nie rodziły, nie zawsze do końca zdają sobie sprawę z tego, co dzieje się w ich ciele. Wiedzą, że wiele się zmieni, że na wiele nie będą mogły sobie pozwolić, że czeka je naprawdę spore wyzwanie.

Organizowanie przyszłości zupełnie pochłania ich myśli, w wyniku czego – przestają myśleć o najważniejszym. Rozwijające się w nich dziecko ciągle zdaje się być „obce”, „nierzeczywiste”, nadal jest czymś abstrakcyjnym i odległym. Kobieta wprawdzie je czuje, ale – czy czuje do niego cokolwiek? W takich przypadkach bardzo ważne może się okazać badanie USG, na którym przyszła mama ma okazję zobaczyć na własne oczy rozwijającego się maluszka. Często fasolka, którą może zaobserwować w początkowym etapie ciąży, okazuje się mało przekonująca. Kiedy jednak mały pęcherzyk stopniowo przybiera ludzkie kształty, a przyszła mama czuje bicie jego serca, jej uczucia do maleństwa również przybierają realne kształty.
Pierwszy dotyk
W chwili, kiedy kobieta słyszy płacz swojego dziecka i uświadamia sobie, że właśnie wydała na świat nowego człowieka – wszelkie wrogie uczucia rozpływają się, robiąc miejsce dla macierzyńskiej miłości.

Jak zostało wyżej powiedziane, nie dla każdej kobiety ciąża okazuje się cudem i nie każda przyszła matka oczekuje na poród z utęsknieniem i radością. Nieprzygotowanym do nowej roli kobietom nie zawsze wystarcza obejrzenie swojego dziecka na monitorze USG. Powiększający się brzuszek nie cieszy, ale wręcz drażni, a wszelkie niedogodności związane z ciążą wywołują przypływ wrogich uczuć do istotki, która jest odpowiedzialna za to całe zamieszanie.

Mimo pomocy ze strony najbliższych (a przecież nie zawsze na taką można liczyć, o czym świadczy wiele przypadków nieletnich matek), kobieta nie potrafi i nie chce pogodzić się z faktem, że zostanie matką. Nie angażuje się w przygotowania związane z pojawieniem się na świecie dziecka, odsuwa myśli o nim na jak najdalszy plan. W takich sytuacjach instynkt macierzyński pozostaje w utajeniu, nie ma bowiem możliwości przebić się przez gromadzone przez kobietę i pielęgnowane wytrwale wrogie uczucia do „tego”, co ja spotkało.Często w takich przypadkach dopiero narodziny okazują się momentem przełomowym.

W chwili, kiedy kobieta słyszy płacz swojego dziecka, kiedy bierze na ręce istotkę, którą długi czas nosiła pod sercem i uświadamia sobie, że właśnie wydała na świat nowego człowieka – wszelkie wrogie uczucia rozpływają się, robiąc miejsce dla macierzyńskiej miłości. To, co do tej pory wydawało się problemem, okazuje się rozwiązaniem wszelkich problemów. Kobieta uświadamia sobie, że z dzieckiem i dla dziecka jest w stanie zrobić wszystko. Nowo narodzone maleństwo jest przecież takie bezbronne i całkowicie zdane na jej łaskę. Nie może go zawieść!

Do miłości trzeba dojrzeć

Z powyższych rozważań wynikać może, że poród to ostateczny termin „narodzin” nie tylko dziecka, ale i jego mamy. Jeżeli matczyne uczucia nie zdążyły się rozwinąć zaraz na początku ciąży, ani nie pojawiły się w trakcie badania USG – z pewnością wybuchną podczas porodu. Niestety, nie zawsze tak się dzieje. Dowodem na to jest, wcale nierzadkie, zjawisko depresji poporodowej. Jej postać może być łagodna, co nie wpływa na opiekę nad dzieckiem, ale może być też bardzo ciężka, co z kolei sprawia, że matka nie jest w stanie takiej opieki podjąć.

Co istotne, depresja może się pojawić także u matek, które wcześniej z utęsknieniem oczekiwały chwili narodzin swojego malca! Mimo wielkiej radości, jaką przysparzała myśl o dziecku, jego pojawienie się na świecie wcale nie cieszy. Matka nie potrafi odnaleźć w sobie wcześniejszych ciepłych uczuć do malca, nie chce go nosić na rękach, tulić, przewijać, a nawet karmić. Patrząc na swoje dziecko widzi w nim obcego człowieka, który wcale nie jest dla niej kimś ważnym… Takie myślenie z kolei wywołuje u kobiety poczucie winy. Sama nie potrafi zrozumieć swoich uczuć, a to rodzi agresję i złość. Na siebie, na „niego”, na cały świat.

W takich sytuacjach nie wolno czekać na cud. Depresja poporodowa to choroba, którą należy leczyć. Wsparcie psychiczne rodziny, mimo że niezbędne, nie wystarczy. W większości przypadków specjalistyczne leczenie warunkuje zupełny powrót do zdrowia, jednak należy pamiętać, że leczenie to może potrwać stosunkowo długo. Niekiedy regularne przyjmowanie leków jest konieczne nawet przez kilka miesięcy po zaniknięciu objawów.

Jak więc widać, „narodziny” matki nie zawsze zbiegają się z narodzinami dziecka. Uczucia do maleństwa mogą narodzić się znacznie wcześniej, mogą rozwijać się wraz z nim, mogą także potrzebować więcej czasu, uwagi i pielęgnacji. Najważniejsze jest zrozumienie faktu, że każda z nas jest inna, każda inaczej przeżywa własne uczucia, inaczej radzi sobie z emocjami. Decyzja o skorzystaniu ze specjalistycznego wsparcia nie oznacza porażki, ale dojrzałość i odpowiedzialność matki, która rozumie, że pielęgnowanie uczucia i budowanie emocjonalnej więzi ze swoim dzieckiem jest najważniejszym aspektem roli, w którą właśnie wchodzi.